środa, 7 grudnia 2011

"Siakinc"

Mały chłopczyk nazywa go „Siakinc”. Widzi go w lampach ulicznych, w odbiciu szyby, w oczach swojego taty. W nocy prowadzi mnie do okna i chce pokazywać – „Tam, tam jest! O tutaj!”.

„Co to jest?” pyta, gdy nie jest pewien. „O, to Siakinc” odpowiada sam sobie, największy mędrzec i znawca. Potem rano bierze ołówek z Ikei, ten malutki, co to wszyscy je zabierają „przez przypadek” i rysuje na drzwiach, stołach, lustrze i na ręku – „O, Siakinc! Duzi!” rozpowiada wszem i wobec. Czasem rysuje kulisto – ślimakowo – spiralowaty kształt, który nazywa „kościółek”. Obok , obowiązkowo –„Siakinc”.

Pierwszy raz pokazała go mu ciocia pewnego wieczora. Od tej pory jest „Ciocią Siakinca”.

Tak właśnie wygląda pierwotny, autentyczny i pełny zachwyt księżycem (Siakincem). Nie traćmy go z oczu!

24 listopada, Święto Dziękczynienia.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Prze –języczaj! (czyli ohydztwa kuchenne emigracyjnej housewife)

Ostatnio znajoma porosiła mnie o przepis na tartę z owocami i parę innych udających mi się, o dziwo, przepisów na słodycze. Jak wiadomo, będąc na emigracji z małym dzieckiem i NIEPRACUJĄC (brrrrrrrr) nadajesz się tylko do sprzątania, gotowania, zajmowania się dzieckiem i przesyłania stroskanym koleżankom przepisów na ciasta (brrrrrrrrrr).

Wszystko było by dobrze, ale w pośpiechu odpisywania jej (między nauką francuskich słówek, sprzątaniem, gotowaniem, przewijaniem dziecka, i oczywiście nieustającym byciem feministką w międzyczasie) popełniłam mnóstwo literówek. Przecież normalnie pisać już się NIE DA a tym stanie emigracyjnej housewife. Tytuł brzmiał więc „Tarka z owcami”, czego nawet świadomy wszystkiego WORD nie wyłapał jako błąd. Dalej posypały się byki z iście zakręconymi rogami: „trąt beżowy” jako tort bezowy, „serek maskaropne” (to okropne!) i ciastka owsikowe.

Czy ktoś chce przepis na Lody STRUPakowe z BITA SLEDZIONA i BEKALIAMI? Się polecam.

środa, 2 listopada 2011

"Popacz!"

„Popacz!” – mówi ciągle mój niespełna dwuletni syn. Ja patrzę... a o tylko owoc na krzaku. Jaki to krzak? sama nie wiem…
„Pomós!” – prosi mój synek. Ja pomagam, ale jakoś tak mechanicznie, od niechcenia…

Mój chłopczyk troskliwie zbiera kamyki – jak mnie to opóźnia, jak spowalnia moje pochody, moje ucieczki, moje bieganiny, wyścigi ze światem… Teraz bawi się piaskiem – no nie, znowu trzeba będzie myć ręce…

Dziękuję Ci Synku za lekcję twórczości, pokory, powolności, zachwytu naturą, radości z tego, co otacza. Uczyć mi się od Ciebie!

Pełna synchronizacja. Zatrzymanie się. Zbieranie kamieni, przesypywanie piasku. Ja się tego uczę od mistrzów, on to ma, naturalnie. Oby nie zaginęło w edukacji, bieganinie, pochodach, ucieczkach, wyścigach…

„Popacz!” – patrzę. I nareszcie WIDZĘ.

2 listopada, 19 rocznica śmierci mojego Taty

wtorek, 18 października 2011

Abonamentowi bliźni czyli z wizytą w wysokich progach teatru

Publiczność abonamentowa w teatrze to wielowiekowa tradycja Belgów. A jest to publiczność nieodgadniona… Zasiadają panie w kapeluszach i piórach na premierze takiego, dajmy na to, Warlikowskiego, i już przy scenie zjadania surowego kawałka mięsa, połączonego ze zwracaniem tegoż, owe damy wydają głośne ochy i achy oraz wielokrotne emocjonalne okrzyki „o no!” „o no!”. W przerwie patrzę dyskretnie, czy ich świetne miejsce się nie zwolni dla mnie, nieabomanentowej emigrantki, ale NO! O NO! Panie wracają znów i chcą oglądać kolejne 4,5 godziny rzezi, golizny, mięsożerstwa itp. W przerwie uprzejmie i wielokrotnie wyjadają mi orzeszki, którymi chciałam je TYLKO RAZ poczęstować oraz korzystają z nieopatrznej propozycji przyniesienia im czegoś do picia przez moją koleżankę (za napoje Panie nie zwracają koleżance ani flamandzkiego ani walońskiego złamanego centa). No więc latamy z koleżanką całą przerwę (między jedną 4,5 godzinną częścią a drugą 4,5 godzinną częścią przedstawienia o zjadaniu mięsa) służąc na własną prośbę bliźnim w piórach i kapeluszach. Abonamentowym bliźnim.
A panie wstają na końcu, przy scenie rozliczenia z molestującym seksualnie ojcem i klaszcząc w swoje spłowiałe rękawiczki wykrzykują „Bravo! Kristof, je t’aime! ” . Niesłychane.

Wczoraj z kolei pewna piękna i pięknie ubrana starsza dama zasnęła na symfonii Góreckiego. Rozumiem, że to pieśni „żałosne”, ale żeby aż tak?

wtorek, 4 października 2011

Kompletnie rozbita

L'été est arrive (przybyło lato) – czyli o zapachu trawy

No i wreszcie przyszło lato! Spóźnione o jakieś 2,5 miesiąca, ale nie będziemy mu wymawiali niczego. Ważne, że jest od tygodnia. Co prawda mamy dosyć słabą perspektywę z tym latem (zaraz się skończy, wszak już październik), ale cieszymy się, że w ogóle jest.

Poobserwujmy więc bacznie zachowania Belgów w owym czasie. Otóż, gdy tylko słonko zaświeci, Belg rozkłada leżak, zdejmuje koszulkę i się opala. W parku lub na byle kawałku trawy. Chłopaki ochoczo pokazują swoje różnorodne: opalone, owłosione, nieopalone, otłuszczone, napakowane, piwne, wytatuowane, wychudłe, ogolone (lub jakie jeszcze się sobie wymarzy) torsy i brzuchy.

Inni – wyciągają rozmaite instrumenty, najczęściej dęte (saksofon lub trąbka) i grają drzewom w parkach… Kolejni rozciągają między zasłuchanymi w saksofony drzewami wielką płaską gumę (taką jak od majtek, tylko szeroką i grubą) i próbują po niej chodzić, spadając na cztery łapy wprost na trawę. Cudowne, że tu tak bezkarnie, bezkompleksowo i półnago można siedzieć, leżeć lub grać w gumę na trawie…

Właśnie, drugą charakterystyczną cechą lata tej jesieni jest wszechobecny zapach trawy. Tak, o trawie mówię. Znad każdej ławeczki parkowej, z każdego krzaczka, z ust każdej rozgadanej grupki młodzieńców czuć trawkę. Słodkawy, ziołowy smako-zapach. Powolne kłębowiska unoszą się nad parkami i zabierają marzenia młodzieńców wprost do nieba… Alleluja!

Nie wiem jeszcze jak z trawką, ale papierosy można tu palić po skończeniu 16 lat - to nie szokuje, w Polsce pali się już w podstawówce, tylko nielegalnie. Szokuje za to fakt, że można to robić LEGALNIE w szkole, po wcześniejszym umówieniu się z nauczycielem. „Proszę pani, muszę na peta pilnie, pójdzie pani ze mną?” . Pani Żanett De Bufon poprawia dziarskim flamandzkim ruchem wiązaną w pasie suknię, spogląda znad okularów na marokańskiego chłopca o i mówi „Znowu, Otman? No, ale masz to tego prawo, według prawa”…

Palenie w towarzystwie swojej „profesorki” (professeur) to niezła profilaktyka uzależnień!

czwartek, 22 września 2011

Święci w ekspresie - czyli druga lekcja francuskiego dla bardzo początkujących...

Ciekawe doświadczenie – w wieku 37 lat ponownie znaleźć się w szkole! I co w tej samej szkole, co 27 lat temu - jeśli chodzi o metodologię i kompletny brak psychologicznego podejścia. ..

Oto wszyscy członkowie naszej pełnoletniej klasy chórem (a jest to chor grecko-czesko-hiszpańsko-polski, średnia wieku 37 lat) powtarzają odmianę czasowników „mieć”, „mieszkać”, „nazywać się” . Czeszka Magdalena, przypominająca wyglądem różową knedliczkę, mówi giętko „mą senior”, przystojny Grek duka „żabit”, ja panikuję, że mnie zaraz spytają z odmiany czasownika, którego znaczenia nie rozumiem (pani wytłumaczyła nam znaczenie tego czasownika po francusku, czyli w języku jeszcze słabo mi znanym). Inny Grek o imieniu Athanatos (Nieśmiertelny) siedzi obok Hiszpanki o imieniu Immaculata (Niepokalana), ksywka „ Maku”. Nieśmiertelny, biedaczyna, męczy się tu i teraz z czasownikiem „być”, Niepokalana z „rodzić się”…

Spóźniona 20 minut (oj, wiele się zadziało przez te 20 minut!!!) Angielka Maria powtarza pod nosem „oh God”, „Jesus Christ”, bo pani właśnie spytała ją na wyrywki z odmiany czasowników „chodzić”, „robić”, „spóźniać się” (których oczywiście odmiany nie zdążyła jeszcze poznać). Maria szybko jedną ręką przepisuje ode mnie 52 strony maczkiem zaległego materiału, drugą ręką wypełniając aktualne ćwiczenia.

Nasza „Pani” nie zrażona kompletną stagnacją metodologiczną i niezrozumieniem niczego przez grupę pędzi dalej z programem – otwieramy książkę na stronie „Ę, Ą, ŻĘ, ŻĄ” czyli na jakiejś tam i robimy ćwiczenie „El, bel, żel”.

Nieśmiertelny ocierając pot z czoła pyta Panią po angielsku, czy to na pewno kurs dla zwykłych początkujących śmiertelników? Pani na to, że „nie kąprąpa” i dalej pytać Niepokalaną, ile ma lat, dzieci, mężów, mieszkań, plecaków i jaki jest jej dokładny adres z kodem. Niepokalana vel Maku duka dzielnie, niewzruszona, że jest dziewicą żyjącą w celibacie(célibateur) i jest tu dosłownie na chwilę…

Nasza książka nazywa się „Objectif Express”. Oj, po lekcji muszę iść na jakiś naprawdę "slow food"…

środa, 14 września 2011

Krzesłownia

Umywalnia

Stolik kawowy w sklepie z antykami

Pierwsza lekcja francuskiego – czyli emigracyjna odmiana czasownika „być”

Ja tu jestem
Ty tu jesteś
On tu jest
My tu jesteśmy
Wy tam jesteście
Oni nie chcą ale tu są

Nocnik Europy czyli siusianie panowie i panie

W tym mieście ciągle mokro, a do tego panuje specyficzny kult oddawania moczu. Pijani Polacy z polski północno-wschodniej kultowo oddają mocz gdzie popadnie. Mój synek, ladaco, również siusia gdzie popadnie – bezskutecznie walczę, żeby się wreszcie przeistoczył w "suchego" chłopca…
O dziwo, brukselski Siusiający chłopiec (Manneken Pis) stał się przedmiotem turystycznego kultu, codzienne pielgrzymki tłoczą się, aby zobaczyć jego oraz jego nowe ubranko (dziś narodowy strój ukraiński!), spod którego nieustająco leje się wiadomo co (woda udająca mocz).

Znacznie gorzej wygląda sytuacja Siusiającej Dziewczynki (Jeanneke Pis). Zakrawa to na jawną dyskryminację. Otóż umieszczona została ona co prawda w samym centrum brukselskiego zagłębia turystyczno - kulinarnego, ale za to w bocznej uliczce, o której nikt nie wie. Biedulka nie dość, że jest nigdy nie jest w nic ubrana (nawet w narodowy stój ukraiński), to jeszcze zamknięta jak w klatce za kratami i przykneblowana kłódką. Turystów-pielgrzymów wokół brak… Zdrowy, rześki strumień leje się z jej pięknie wyeksponowanej siusiawki. Do tego minę ma iście zawadiacką – jej obecność w tym mieście to na pewno dzieło feministek!

Trochę lepiej ma Siusiający Pies (Zinneke Pis) – znajduje się również z dala od zainteresowania tłumów, za to stoi na wolności, na 3 łapach (czwarta zadarta do góry). Niestety „strumień” ma wyschnięty…


Wniosek oczywisty: nawet kamiennym chłopcom dzieje się lepiej niż dziewczynkom i psom.

wtorek, 6 września 2011

W piaskownicy pod meczetem…

…takie oto dzieją się sprawy:

wokół domku dla lalek i dzieci zgromadziła się grupka matek. Patrzą w to maleńkie gniazdo, każda na swoje piskle. Jedna w hidżabie, druga w markowych dżinsach z kawalątkiem (markowego zapewne) stringa na wierzchu. Afrykanek dziś brak.

O, te dwie mamy wyglądają fajnie – jedna wysoka, krótko obcięta brunetka, druga niska blondynka w okularach. Żywo rozmawiają ze sobą, mają jakąś ciekawą świadomość ciała – stoją swobodnie i śmiało. Podejdę bliżej, może Polki? No niestety, flamandzki jest mi jeszcze obcy… trudno pobawię się sama, to znaczy z synkiem.

Nagle blondynka obejmuje w pasie brunetkę i czule całuje ją w usta.
W dalszym ciągu "dwie mamy" - dopiero teraz dostrzeglam, że to mamy tego samego dziecka.

niedziela, 4 września 2011

Anioł

Odnaleźliśmy anioła! Co prawda w klasie robotniczej, ale ważne, że się wreszcie odnalazł. Książkowy przykład aniołostróżowania, podążania za dzieckiem (krok w krok oraz w sensie psychologicznym). Oczy szeroko otwarte, serce jeszcze szerzej, ręce pełne roboty, usta pełne życzliwości. Chciwości – brak.

Anioł jest naszą nową opiekunką do dziecka i ma na imię Angelika (to nie żart!).

piątek, 2 września 2011

Spotkanie z czarownicą

Dziś wpadła – razem z miotłą – czarownica, potencjalna opiekunka (i sprzątaczka w jednym). Zionęła ogniem i papierosami, czarnym zębem błysnęła i spytała chrapliwym głosem „czy śpicie z dzieckiem???”.
A owo dziecko –lgnie ufnie do tych obcych rąk, nie bacząc na ich zapach i podskórne intencje (wyłącznie finansowe). Kolejne zaskoczenie, że małe dziecko jest bardziej otwarte na innych ludzi niż my, „tolerancyjni” dorośli…

Czarownicę posłaliśmy do diabła.

czwartek, 1 września 2011

Sklep z włosami

3 września 2011
Wczoraj pierwszy raz byłam w sklepie z włosami - również ludzkimi (100% human). Znajome w dotyku, a jednak przerażające...Przypomniały mi się artykuły o najbiedniejszych kobietach, które całe życie zapuszczają włosy, by je obciąć za jednorazowe honorarium od sprzedawcy włosów...100% Human.

Dzis wyjechała mama. Poczulam pierwotny lęk i samotnosc...

Rocznica

29 sierpnia 2011
Czy to wazne, aby pisać ręcznie?

Dziś się wzruszyłam. Wieszałam mokre firanki na tarasie - wyglądały jak welony. Jutro trzecia rocznica naszego ślubu, więc jutro pożyczę je od okien i się chyba w nie wystroję.

27 sierpnia 2011
Czy to ważne, by pisać chronologicznie?

Synek przylepił mi gwiazdkę na czole - zrobił ze mnie czarodziejkę! Trochę też hinduskę.
Mały nie czuje różnic kulturowych - tak samo karmi lalę czarną i żółtą (Bambo i Marek). Imienia Bambo synek nie akceptuje - kojarzy mu się z "bam" czyli z upadkiem...Szukamy nowego imienia!

28 sierpnia 2011
Rano - zawirowanie w czasie...

Lubimy pisakownicę pod meczetem, przychodzą tam wielokolorowe, wielodzietne i wielorakie rodziny. Dzieci z rodzicami lub polskimi opiekunkami...Dziś pewien włoski chłopczyk, którego tam spotkaliśmy miał oczka małe jak groszki. Przedziwne i intrygujące spojrzenie...

Po południu - Mordor. Kraina wiecznego deszczu i nieprzediwywalnej aury. Jesień latem, wiosna jesienią, zima - nie zima...Chłód.

W parku nieopodal jest pomnik żołnierzy - "ofiar" walk w Kongo. Pod pomnikiem zarośnięte, zapleśniałe oczko wodne. Naplułam do niego już trzy razy - to moja mala postkolonialna zemsta...