środa, 18 stycznia 2012

Piętnasta lekcja francuskiego – czyli do trzech razy sztuka...

To państwo jest w rozpadzie, to pewne. Ale niektóre jego mechanizmy jeszcze funkcjonują… Oto jeden z nich (poznany niestety na własnej skórze):

Aby dostać się do budynku, gdzie obywają się lekcje francuskiego, trzeba mieć przepustkę ze zdjęciem (zrobionym przypadkowo przez przypadkowego urzędnika, bez uprzedzenia oraz oświetlenia, na którym to zdjęciu wiadomo ostatecznie jak się wygląda). Jeśli się takowej przepustki nie posiada lub się jej zapomni (brrr), rejestruje się w recepcji (imię, nazwisko, nr dowodu, data urodzenia, pozostałe wymiary i namiary, podpisy itp.) a następnie otrzymuje się naklejkę z „V” (visiteur). Naklejka ta zmienia kolor następnego dnia, więc ma użytek jednorazowy.

Otóż w swoim emigracyjnym gapiostwie nie zabrałam kilka razy przepustki, rejestrując się w recepcji wg schematu opisanego powyżej. Pewnego wieczora jednak, zwykle niezwykle uprzemy pan recepcjonista powiedział zasadniczo „Proszę zaczekać”. Nie wydał mi „V” za to wykonał z 5 telefonów. Stoję niespokojnie, spóźniając się na francuski. W końcu „V” otrzymałam, podziękowałam i biegnę na schody ewakuacyjne, aby dogonić stracony czas. A portier za mną – „Stop! Proszę tu czekać!”. Struchlałam… Po kolejnych kilku minutach (odraczających moją punktualność na lekcji) pojawiła się pani w czarnym garniturze. Ze srogą miną spojrzała na mnie i stwierdziła, że ona już właściwie nie pracuje o tej porze i że PRZEZ MNIE właśnie spóźnia się na pociąg, który właśnie odjeżdża… I że to już TRZECI RAZ (liczyli???) kiedy nie mam przepustki i że następnym razem mnie nie wpuszczą już wcale. Po czym odwróciła się na pięcie i poszła na swój dawno już odjechany (że tak powiem) pociąg, zanim wybąkałam zdumione „pardon…”

No, pomyślałam, to dopiero państwo prawa! Gratuluję. Nie ma to jak stare dobre metody wychowawcze: upokorzenie+ lekki szantaż+ pseudozasady (liczę do trzech!).
Za tydzień oczywiście miałam przepustkę, co niezbyt życzliwie, a raczej złośliwie zauważył portier, wznosząc na żydowską modłę ręce do nieba i krzycząc wniebogłosy na mój widok: „A jednak można! Co się stało! To niesamowite! itp.”. Powtarzał ten gest widząc mnie za każdym razem przez jeszcze około 2 tygodnie, aż odparowałam mu po francusku coś niezwykle asertywnego (czego treść pominę w tym tekście).

2 komentarze:

  1. No, proszę, jaka arogancja w kraju ziomków Herculesa P., nie spodziewałabym się! Formaliści jacyś, i to z nerwicą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, ze kurs juz zakończony :-)

    OdpowiedzUsuń